Cyrk Ales i jego magia :-)
"Jedna chwila zmienia wszystko i pozostawia Cię z milionem myśli, których czasem nie umiesz zrozumieć"
Samo południe. Słoneczna, pierwsza sobota lipca, Niemal bezszelestnie, niemal niezauważalni, wjeżdżamy do małego miasta Bardejov na Słowacji. Kilkaset metrów dalej, po lewej stronie rozciąga się ogromny plac, a na nim bardzo duże miasteczko cyrkowe z pięknie prezentującym się czerwono białym namiotem cyrkowym usytuowanym niemal na froncie. Od ulicy dzieli go raptem skrawek zieleni i kasa, która jeszcze jest nieczynna. Zarówno po bokach, jak i za namiotem zaparkowane są pozostałe pojazdy należące do taboru. Nic nie jest tam przypadkowe. Każdy wóz ma swoje miejsce i przeznaczenie. Na obrzeżach miasteczka cyrkowego są wydzielone wybiegi dla większych zwierząt - głównie słoni, koni i wielbłądów. A gdzieś w środku znajdują się strusie i tygrysy.
Zacznijmy od początku.
Za przyzwoleniem dyrekcji wchodzimy na teren "osady cyrkowej" i w tym momencie zaczyna się jedna z piękniejszych przygód. Naszą uwagę przykuwają od razu ogromne, majestatyczne słonie do których podchodzimy w pierwszej kolejności. Zwierzaki są nie tylko piękne, wzbudzające i respekt i zachwyt jednocześnie, ale również ufne i przyjazne. Chętnie do nas podchodzą, pozwalają się dotknąć i nawet, jak przystało na gospodarzy, częstują trawą. Trudno się rozstać z nimi, ale czekają inne atrakcje i chcemy wykorzystać ten magiczny czas, aby skraść dla siebie jak najwięcej wspomnień. Poznajemy psy, tygrysy, strusie. Kiedy zwierzyniec mamy już niemal zapoznany, spotykamy kolejno różnych Artystów, którzy chętnie z nami rozmawiają, pokazują swój świat, opowiadają o swoim cyrkowym życiu. Dostajemy niepowtarzalną okazję, aby zajrzeć do cyrku "od kulis" i to wzbudza ogromne emocje. Inny wymiar. Inna rzeczywistość. Inny wszechświat. Cyrk, choć jeszcze niemal pusty, czaruje, odbiera mowę na kilka chwil, a świat wiruje, jak na karuzeli euforii, radości i zachwytu. Czas,na ten moment,zatrzymuje się w miejscu. Nie istnieje nic innego, tylko tu i teraz. Chciałoby się krzyczeć "chwilo trwaj", ale zegar rzeczywistości nieubłagalnie zbliża się do godziny 14.00.
Wybija 14.00. Jesteśmy już po chapiteau. Wnętrze namiotu utrzymane w kolorystce niebiesko czerwonej z żółtymi akcentami. Wygodne loże, równie efektowne sektory, duża arena, bordowa, wysoka kotara, a wszystko to przyjemnie podkreślone odpowiednim oświetleniem. Czary mary na wyciągnięcie ręki i w zasięgu wzroku. Na arenie stoją tumby otoczone wysokim ogrodzeniem, przez co można zgadywać, że program rozpocznie się od pokazu dzikich kotów. I tak też się dzieje, kiedy zaraz po 14.00 na arenie pojawia się Antonin Aleś w towarzystwie swoich trzech tygrysów. Pokaz nie jest długi, ale efektowny. Tygrysy prezentują swoją urodę w niebanalny sposób. Są spokojne, ufne i posłuszne.
Kolejnym punktem programu jest występ Rodziny Lanik i ich profesjonalnie cudny pokaz żonglerki. Jest to żonglerka grupowa, przez co staje się jeszcze bardziej widowiskowa. Trudno oderwać wzrok od tego, co dzieje się na arenie w rytm bardzo żywiołowej muzyki, która w fantastyczny sposób podkreśla wyjątkowy charakter tego numeru. Moją uwagę zwracają również stroje Artystów, które są dość oryginalne (według mnie) jak na arenę cyrkową, gdyż dominującym materiałem jest tu jeans, który ozdobiony z pomysłem świecącymi kamykami nadaje iście bajeczny look, a to niewątpliwie przyciąga wzrok.
Po fantastycznej żonglerce na arenie ponownie pojawiają się zwierzęta. Tym razem są to kucyki pod opieką Hanki Lanikovej. Jak przystało na konie, nawet te małe, prezentują się pięknie i miło się ogląda Ich pokaz. Artystka ubrana w stylu hiszpańskim wygląda bardzo ładnie, co sprawia, że i Ją samą, jak i Jej podopiecznych, ogląda się z wielką przyjemnością. Ale chyba najwięcej frajdy z oglądania małych kucyków mają dzieci, w szczególności dziewczynki.
Kiedy kuce opuszczają arenę, na ich miejsce pojawiają się kaczki, co budzi szczery zachwyt niemal każdego z widowni. Ja, osobiście, nigdy wcześniej nie widziałam tych zwierząt w cyrku, więc byłam nawet nieco zaskoczona, ale pozytywnie. Urokowi całemu temu pokazowi dodawał fakt, że ptaki te wystąpiły w towarzystwie dwóch chłopców. Całe wyjście nie było długie, ale to nie odebrało mu świetności. Dodatkowo urzekła mnie postawa młodszego chłopca i jego kiełkujący profesjonalizm pełny dziecięcego czaru i maniery.
Pozostając w "klimacie zwierzęcym" ponownie, zaraz po pokazie kaczek, na arenie pojawia się zwierzę - koń. Piękny, czarny, zadbany koń i po raz kolejny możemy oglądać na arenie Hankę Lanikovą. Tym razem prezentuje Ona wyższą szkołę jazdy. Artystka, jak poprzednio, z akcentem hiszpańskim w kostiumie, dumnie prezentuje swojego przyjaciela na arenie. Pokaz trwa kilka minut i choć ma jednostajny charakter, nie jest nudny.
Po kilkunastominutowym obcowaniu ze zwierzętami, przychodzi czas na kolejną dawkę adrenaliny. Rodzina Lanik na arenie i persze. Profesjonalizm na bardzo wysokim poziomie zapiera dech w piersiach i nie można oderwać wzroku od tego, co dzieje się na arenie, a szczególnie gdzieś wysoko pod kopułą cyrku, gdzie dwóch Artystów, w tym bardzo młodych chłopak, prezentuje swój talent i odwagę. Dodając do tego genialną współpracę między Artystami i Ich wzajemne zaufanie sprawia, że pokaz jest fantastyczny.
Kiedy panowie schodzą z plawitu, na arenę wkraczają cztery, przepiękne słonie. Ssaki nie są oczywiście same. Towarzyszy im Rodzina Gartner. I w tym momencie zaczyna dziać się coś wspaniałego. Takiego pokazu słoni nie widziałam nigdy w życiu. Relacja między Artystami, a słoniami jest niezwykła, pełna miłości, zaufania, wzajemnego szacunku. Słonie prezentują się wybornie, a członkowie Rodziny Gartner w iście nadzwyczajny sposób uzupełniają ten pokaz sprawiając, że widok ten jest ucztą dla oka, balsamem dla duszy i pieśnią dla serca. Tylko prawdziwa miłość do swojej pracy i zwierząt może zaowocować tak cudnym, magicznym pokazem. Do dziś jestem pod wrażeniem tego, co widziałam kilkadziesiąt godzin temu.
Dla uspokojenia emocji, kolejnym punktem programu jest taniec egzotyczny wykonywany przez cztery tancerki w afrykańskim klimacie. Jest lekko, delikatnie, majestatycznie. Odpowiednia muzyka, blask pochodni, krótki pokaz węży dodatkowo wzbogaca całe show i jest przepięknie.
Ostatnim pokazem zwierząt w tegorocznym programie Cyrku Aleś jest "szybkie" wystąpienie wielbłądów, strusia, byków i lam i ślicznych, białych koni. Zwierzęta pojawią się niemal jedne po drugich, prezentują się chwilę publiczności i znikają w towarzystwie pracowników cyrku. Całe ich wyjście jest bardzo przyjemne i z całą pewnością dodaje charakteru typowego dla cyrku tradycyjnego.
W tym momencie znowu przychodzi czas na odrobinę emocji, gdyż na arenie pojawia się koło śmierci, a w nim dwóch członków Rodziny Lanik. Ich występ jest bardzo dynamiczny, wyraźnie podkreślony żywą muzyką. Jest ciekawie, energicznie i wystarczająco długo, aby nacieszyć się tym pokazem, i odpowiednio krótko, aby nie zrobiło się nudno. Głośne owacje wskazywały na to, że wszystkim widzom ten punkt programu bardzo się spodobał.
Żeby adrenalina tak szybko nie opadła, na arenie pojawia się Rodzina Gartner po raz drugi. Tym razem jest to grupa męska - "głowa" Rodziny Gartner i jego synowie. Prezentują Oni wspaniały pokaz handstand. Profesjonalizm w każdym calu. Spokój, koncentracja i wzajemne zaufanie, to jest to, co dominuje w tym występie. Szczery zachwyt tym pokazem udziela się każdemu, kto tego dnia zasiadł na widowni. Panowie uświetniają jeszcze swoje wystąpienie nieudawaną radością i satysfakcją, która udziela się wszystkim zgromadzonym pod namiotem.
Finałowym punktem programu jest numer teeterboard w wykonaniu Rodziny Lanik. I tutaj również oglądamy wspaniały, dopracowany w każdym calu, profesjonalny pokaz. Nie można się nie zapatrzeć na występ, który zachwyca w każdej minucie.
Zanim dotrzemy do finału widowiska muszę jeszcze poświęcić troszkę czasu dla klauna. W tym sezonie, pod namiotem Cyrku Aleś "szalał" Klaun Mario, którego wystąpienia uważam za bardzo udane. Repryzy były krótkie, ale bawiły i młodszych i starszych. Kostiumy, choć niewymyślne, pasowały do charakteru Jego "wyjść" i tworzyły fajną całość. Pod koniec programu Klaun Mario zaprezentował jedno entree, ale było troszkę za krótkie. Parę drobnych "dodatków" i będzie bardzo dobrze. Reasumując, bardzo fajny, przyjemny klaun, którego z łatwością można polubić i dać mu się wciągnąć do zabawy.
Czas na finał.
I tutaj robi się troszkę smutno i żal, że to już koniec. Artyści wychodzą na arenę, aby pożegnać widzów.
Przez kilka chwil znów jest głośno, tłoczno i wesoło.
Chwilę później światła gasną, muzyka cichnie, robi się pusto...
Pozostają wspomnienia, zdjęcia....i mocne postanowienie, że za rok tu wrócimy.