Opowiadanie

1. Dzień, od rana, był smutny. Łzy deszczu spływały po szybie, groźne chmury przeglądały się w kałużach. Mimo, iż był to pierwszy dzień wakacji, było szaro i zimno. Drzewa kołysały się raz wolniej, raz mocniej, w rytm wiejącego wiatru.
Tymek od kilkunastu minut grzebał łyżką w talerzu przerzucając ziemniaki z jednej strony talerza na drugą. Był jakby nieobecny. Nie reagował nawet na skomlenie Cyryla – małego, uroczego psiaka z oklapniętymi uszami, który teraz siedział obok krzesła i patrzył na chłopca wielkimi, czarnymi, świecącymi oczami. Cyryl czuł, że Tymek jest smutny i chciał na swój psi sposób go pocieszyć, niestety bez powodzenia.
– Tymek, długo będziesz jeszcze jadł? - zapytała zniecierpliwiona mama.
– Nie jestem głodny. - odparł chłopiec po chwili.
– Musisz zjeść obiad, bo zaraz jedziemy i dopiero wieczorem dotrzemy na miejsce.
– Ale ja nie chcę nigdzie jechać! - krzyknął Tymek, odsunął gwałtownie krzesło i uciekł do pokoju.
Mama Tymka odwróciła się w stronę okna, po policzku spłynęło jej kilka wielkich łez. Po chwili otarła policzki, posprzątała talerz ze stołu, zrobiła gorące kakao i poszła do pokoju synka.
Tymek leżał pod kołdrą głośno szlochając. Mama weszła po cichu do pokoju, położyła kubek z kakaem na stoliku i przytuliła się do chłopca. Nie mogła powstrzymać płaczu, więc przez jakiś czas płakali razem. Serce jej pękało na myśl, że musi rozstać się z synem na dwa długie miesiące, ale nie miała innego wyjścia. Musiała jechać do pracy, aby zarobić na mieszkanie oraz zaległe rachunki.
– Tymuś, to tylko dwa miesiące. Przetrwamy. Musimy. Gdybym tylko mogła zabrać cię ze sobą, zrobiłabym to. - głaszcząc syna po czole szeptała mu te słowa do ucha.
– Mamusiu, ale ja nie chcę, żebyś wyjeżdżała.
– Wiem. Ale muszę synku. Inaczej stracimy dom. - próbowała go przekonać.
Tymek jeszcze mocniej wtulił się w mamę. Wiedział dobrze, że gdyby nie było takiej potrzeby, mama nigdy by go nie zostawiła. Podała mu kubek z kakaem, które wypił małymi łyczkami cały czas tuląc się do niej.
– Mamusiu, muszę jechać akurat do wujka? - zapytał chłopiec.
– Syneczku, spodoba ci się u wujka Irka.
– Ale on pracuje w cyrku. Co tam jest fajnego?
– Zaufaj mi. Będziesz zachwycony. Cyrk jest pięknym, magicznym światem.
– Cyrk? - zdziwił się Tymek.
– Tak. Cyrk. - rozmarzyła się mama. Znowu zaszkliły jej się oczy, ale tym razem na skutek wspomnienia sprzed wielu lat.

Po godzinie oboje siedzieli już w samochodzie i jechali w kierunku Krakowa. Tymuś przykleił nos do szyby śmiesznie go zniekształcając i trwał tak niemal całą drogę. Kiedy dojechali  na miejsce, było już ciemno. Tymek z dali dojrzał szereg białych świateł, które tworzyły napis CYRK MONA. Świetliste litery okalały duży, żółto grafitowy namiot. Wokół namiotu migotało tysiące białych lampek, które nie tylko pięknie wyglądały, ale jeszcze sprawiały wrażenie, jakby stało się u wrót jakiejś czarodziejskiej krainy. Tymek wyszedł z auta, podszedł do namiotu jeszcze bliżej i stał tak kilka chwil zanim usłyszał „Cześć zuchu”. To był jego wujek Irek, który pracował   w tym cyrku jako klaun.
– Dzień dobry wujku.
– Hej, co to za mina? Nie uściskasz wujaszka?
Tymek podszedł do wujka, który porwał go w ramiona i uniósł wysoko nad ziemią. Potem pocałował go czule w czoło i postawił na ziemię. Wujek miał w zwyczaju czochrać go jeszcze po głowie mierzwiąc mu gęstą, brązową grzywkę, ale tym razem nie zrobił tego. Kucnął przed chłopcem i spojrzał mu w oczy.
– Co jest Tymuś? Czemu masz mokre oczy? - zapytał troskliwie wujek.
– Nie prawda. - chłopiec przetarł szybko oczy i pobiegł w stronę mamy, która nadal stała obok samochodu.
Mężczyzna westchnął głęboko i poszedł za nim. Przywitał się z Julitą, swoją siostrą, mamą Tymka. Udawał, że nie widzi i jej mokrych oczu. Zastanawiał się tylko, ile łez jest przez Tymka, a ile z powodu jej wielkiego żalu, że ten cudny kolorowy świat  już nie jest jej światem.
– Chodźcie, napijecie się ciepłej herbaty. Mam też coś pysznego na kolację. - przerwał smutną ciszę wujek Irek.
– Chętnie. Jestem trochę głodna. - odpowiedziała Julita i pociągnęła synka za sobą.

Wujek Irek mieszkał, jak wszyscy inni artyści, w przyczepie kempingowej. Nie była ona duża, ale w środku było bardzo czysto i przytulnie. Pachniało też świeżo upieczoną szarlotką. Mężczyzna zrobił gościom pyszną jaśminową herbatę, wyciągnął z lodówki, przygotowane wcześniej, kanapki. Julita szybko pochłonęła trzy duże kanapki, ale Tymek skubał jedną od dłuższej chwili i nic nie zapowiadało, że szybko skończy ją jeść. Chłopiec siedział w kącie niedużego narożnika, który był jednym z największych mebli w tym maleńkim domu na kółkach, podgryzał chleb, sączył herbatę i patrzył przez małe okno na oświetlony namiot cyrku.
– Podoba ci się? - zagadnął wujek.
– Trochę. - skłamał chłopiec. Tak naprawdę był oczarowany. Jeszcze nigdy nie widział cyrku nocą. Szczerze mówiąc, w cyrku był tylko dwa razy i to jeszcze kiedy chodził do przedszkola i niewiele z tego pamiętał.

Nadszedł czas pożegnania. Mama i syn tulili się do siebie bez końca. I jeden i drugi nie chcieli tego zakończyć, ale nie było innego wyjścia. Tak musiało być. Tymek miał zostać na dwa miesiące z wujkiem i mieszkać z nim w cyrku, a Julita musiała jechać do Austrii do pracy. Życie ich nie rozpieszczało przez ostatni rok, ale musieli być silni i radzić sobie.


2. Wujek Irek wstał już o świcie. Zaparzył kawę, narzucił na siebie stary dres, otworzył drzwi od przyczepy dzięki czemu do środka wdarło się świeże, pachnące nocnym deszczem, powietrze. Usiadł z kubkiem kawy na schodku i zapatrzył się przed siebie. Myślał o swojej siostrze, siostrzeńcu. Z rozmyślań wyrwał go głos Tymka.
– Wujku, dlaczego nie śpisz?
– Zawsze wstaję o tej porze, ponieważ musimy zaraz nakarmić zwierzęta. A ty czemu już nie śpisz?
– Cyryl mnie obudził. Chyba chce iść na pole.
W tym momencie zakręcił się obok nich piesek i merdając ogonem skoczył do twarzy wujka, aby powitać go psim buziakiem. Wujek uśmiechnął się i przepuścił pieska, aby ten mógł wyjść               z przyczepy i załatwić swoje potrzeby.
– Wujku, jakie zwierzęta musisz nakarmić? - zainteresował się chłopiec.
– Mamy tu trzy konie i małego osiołka. Codziennie rano trzeba je napoić, nakarmić, zmienić im posłanie. Robią to odpowiedzialni za zwierzęta pracownicy cyrku oraz artyści.
– Wujku, mogę iść z tobą?
– Pewnie. Tylko idź się ubrać.
Do tego nie trzeba było namawiać chłopca. Już po chwili stał obok wujka ubrany w szare spodnie, zieloną bluzę i czarne buty.
– Jestem gotowy!
– No to ruszamy. - mężczyzna odłożył kubek na schody i chwycił chłopca za rękę. Cyryl, który właśnie coś wywąchał w trawie, zauważył ich i ruszył biegiem za nimi. Kiedy byli już w cyrkowej stajni wujek Irek przywitał się ze starszym mężczyzną i dwiema młodymi kobietami. Wszyscy byli zajęci oporządzaniem zwierząt.
– Cześć. Ty jesteś pewnie Tymoteusz? Miło mi, jestem Sabina. - dziewczyna z kręconymi włosami przywitała się pierwsza.
– Dzień dobry. - nieśmiało wydusił chłopiec.
– To jest dyrektor cyrku, pan Witek. A to jest Matylda. - przedstawiła pozostałe osoby Sabina.
Wszyscy podali dłoń Tymkowi i zaprosili go do pomocy przy karmieniu zwierząt. Chłopiec nie miał pojęcia, że jest przy tym tyle pracy. Owszem, miał swojego pieska, którego musiał wyprowadzać na pole, karmić, pilnować, aby zawsze miał świeżą wodę, ale karmienie kilku koni i osiołka to już zupełnie inna sprawa. Zwierzęta okazały się bardzo przyjazne i chłopiec szybko odnalazł się w nowej, dla siebie, sytuacji. Trochę mniej podobało mu się sprzątanie, ale karmienie to już sama przyjemność. Tymkowi najbardziej do gustu przypadł osiołek.
– Jak się nazywa ten osiołek? - zapytał w pewnej chwili, gdy zwierzak zjadał ostatnią kostkę cukru z jego ręki.
– Hmm, w zasadzie to nie ma on jeszcze imienia. Jest u nas od dwóch tygodni. Tata naszej Sabiny znalazł go przy drodze. Nikt nie wie, jak się tam znalazł. Pan Witek postanowił go przygarnąć i tak oto znalazł się w naszej cyrkowej rodzinie. - wyjaśnił wujek Irek.
– A mógłbym wymyślić mu imię?
– Oczywiście. Myślę, że nikt nie będzie miał nic przeciwko temu.
Tymek zmrużył oczy, jakby intensywnie nad czymś myślał, jednocześnie drapiąc osiołka za uchem. Wujek przyglądał się chłopcu z pewnym rozbawieniem. W tym momencie podeszła Sabina             z Matyldą niosąc dwa wiadra ze świeżą wodą.
– Nad czym tak rozmyślasz? - zapytała Matylda chłopca.
– Wymyślam imię dla osiołka.
– Ah, tak. Rozumiem. - uśmiechnęła się wesoło do Tymka i podała osiołkowi wodę.
– Już wiem! Cynamon! - krzyknął Tymek.
– Jaki cynamon? - zdziwiła się dziewczyna.
– Będzie miał na imię Cynamon. - wytłumaczył chłopiec.
– Teraz już rozumiem. - roześmiała się Matylda. - No to Cynamon masz swoje imię już. Podoba ci się?
W tym momencie osiołek zaryczał donośnie i tupnął zabawnie jednym kopytem o podłogę. Wszyscy się roześmiali, Cyryl radośnie zaszczekał, a Tymek nachylił się nad osiołkiem i coś mu szepnął do ucha, ale to już pozostało tajemnicą, co Cynamon usłyszał. Chwilkę później podszedł do nich pan Witek i, z typowym dla niego uśmiechem, zapytał;
– Co tu tak wesoło?
– Tymuś ochrzcił naszego osiołka. Przedstawiam panu, to jest Cynamon. - wskazała na zwierzaka Sabina i uśmiechnęła się wesoło.
– Cześć Cynamon. - powiedział dyrektor, pogłaskał osiołka po łepku i zwrócił się do chłopca: - Wiesz, jest taka sprawa. Nasz Cynamon nie ma jeszcze swojego osobistego opiekuna. Może ty chciałbyś nim zostać, Tymku?
– Tak, tak. Bardzo chcę. - Tymek zapiszczał z radości, przytulił osiołka i znowu coś mu wyszeptał do ucha.
Wujek Irek, Matylda, Sabina i pan Witek patrzyli na chłopca i zwierzaka z nieskrywaną fascynacją. Wszyscy wiedzieli, jak ciężki był ostatni rok dla chłopca i jego mamy i wiedzieli, jak ciężko było mu się rozstać z mamą na tak długi czas i tym bardziej się cieszyli widząc uśmiech na twarzy chłopca.
Ranek minął bardzo szybko. Po śniadaniu artyści zaczęli zbierać się w namiocie oraz wokół niego, aby trenować przed wieczornym występem. Matylda, która w cyrku zajmowała się pracą      z końmi, musiała ćwiczyć na arenie, aby konie przyswoiły dobrze ruch po ograniczonej powierzchni. Zresztą ich występ był podbarwiony spokojną, nie zbyt głośną muzyką, którą konie dobrze już znały i chętnie przy niej pracowały. A muzyka ta była możliwa do odsłuchania jedynie pod namiotem. Tak naprawdę, cały ten trening nie trwał długo, bo zaledwie dwadzieścia minut, więc Matylda musiała wykorzystać ten czas bardzo sumiennie, a zwierzęta bardzo chętnie z nią pracowały. Oczywiście konie za każdym razem otrzymywały od dziewczyny kostki cukru lub marchewkę, co bardzo lubiły. Zresztą dobrze wiedziały, że Mat ma dla nich smakołyki i dlatego często niuchały pyskami przy kieszeniach jej spodni. Wyglądało to dość zabawnie. Między Matyldą a tymi trzema końmi była jakaś niesamowita więź, piękna przyjaźń, która możliwa jest tylko między człowiekiem a zwierzakiem. Tymek przyglądał się z ukrycia ich pracy na arenie. Matylda przechodziła między pięknymi zwierzętami, pokazywała coś ręką, uśmiechała się, wołała je po imieniu, a konie posłusznie i z lekkością wykonywały poszczególne zadania. Nie było to nic trudnego. Głównie ich pokaz polegał na równym chodzeniu w kółko, raz po raz w delikatnym kłusie prezentowały się jeden za drugim wokół areny, na koniec kręciły się i delikatnie przyklękając kończyły swój pokaz. Wyglądało to pięknie. Kiedy ich trening dobiegał końca konie parskały, jakby chciały podziękować dziewczynie za wspólnie spędzony czas. Muzyka milkła a oni opuszczali arenę robiąc miejsce dla Sabiny oraz Paula i Victora. Sabinka była akrobatką i  wraz z chłopakami  z Hiszpanii prezentowała pokaz na linie. Lina uwieszona była wysoko u góry. Aby się tam dostać trzeba było wyjść po specjalnie przygotowanej drabinie przyczepionej do jednego z filarów, które zabezpieczały namiot cyrku. Zarówno Sabina, jak i chłopcy bez problemu wdrapali się na szczyt     i rozpoczęli trening na linie. Tymek, który nadal siedział w ukryciu nie mógł się nadziwić, że ktoś umie chodzić po tak cienkiej linie. Ale oniemiał całkowicie, gdy młodzi ludzie zaczęli na linie robić różne akrobacje. W międzyczasie na dole, na swoim rowerze ćwiczył niewysoki, rudy mężczyzna. Do tej pory był przekonany, że rower służy jedynie do zwykłej jazdy. Nie miał pojęcia, że można rozpędzić rower i stanąć jedną nogą na siodełku, drugą na kierownicy i prowadzić rower ruchem okrężnym wokół areny. Chłopiec był tak zafrasowany i akrobatami na linie i rudzielcem na rowerze, że nie usłyszał, że ktoś go woła. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu.
– Tymek, gdzieś ty się podziewał. Już niemal godzinę cię szukam. - zdenerwował się wujek.
– Przepraszam. Zagapiłem się. Oglądam próby. - próbował wytłumaczyć się chłopiec.
– Musisz mi mówić, gdzie idziesz. Martwiłem się.
– Wujku, to jest niesamowite. Nie mogę uwierzyć w to, co widzę.
– To jeszcze nic. Zobaczysz wieczorem w trakcie występu. Będą światła, piękna muzyka, artyści będą w kolorowych strojach, będzie pachniało popcornem. To są dopiero czary. - roześmiał się wujek i puścił oko do Tymka. - A teraz chodź ze mną, bo musimy zjeść obiad. Zresztą, zaraz próbę zaczyna pan Witek z jego żona i tego nikt nie może widzieć.
– Dlaczego? - zaciekawił się chłopiec.
– Bo oni czarują.
Tymek spojrzał na wujka z niedowierzaniem, ale podał mu dłoń i poszli razem do przyczepy, aby przygotować obiad. Wujek wymyślił, że zjedzą dziś pyszne naleśniki z truskawkami, bitą śmietaną  i czekoladą. Choć nie brzmiało to jak typowy obiad, obaj byli zachwyceni i na sam widok przygotowanego dania ciekła im ślinka. Tymek, który ostatnio nie miał apetytu, dziś pochłonął cały obiad w kilka minut brudząc przy tym prawie cała buzię. Cyryl, który cierpliwie czekał pod stołem  i patrzył swoimi dużymi, okrągłymi oczami raz na wujka, raz na chłopca, w końcu też doczekał się swojego posiłku. Wujek ugotował mu nóżkę w kurczaka z ryżem i marchewką.



3. Było już późne popołudnie, kiedy wujek zaczął przygotowywać się do wieczornego programu. Ponieważ był on klaunem musiał zrobić sobie staranny makijaż, niezbyt mocny, ale jednak widoczny. Brwi mocno podkreślił czarną kredką, czubek nosa wysmarował czerwoną farbą, policzki zarumienił specjalnym pudrem i, dodatkowo, na lewym policzku domalował małą łezkę. W kącikach ust zrobił dwie czarne kropki, które wyglądały interesująco i nadawały wujkowi charakteru. Na koniec wujek porządnie potargał włosy i spryskał je delikatnie niebieskim lakierem, dzięki czemu włosy pięknie lśniły w świetle mieniły się kilkoma kolorami. Kiedy fryzura i makijaż były gotowe wujek zaczął przygotowywać sobie stroje i wieszać je na specjalnym stojaku. Jednego kostiumu nie powiesił tylko włożył od razu na siebie – były to czarne szerokie spodnie w białe małe kropki. Spodnie trzymały się na czerwonych szelkach. Na górę założył niebieską koszulę                  z kołnierzem, a na nogi włożył śmieszne, błyszczące, niebieskie buty.
– Wujku, po co ci tyle ubrań? - zapytał Tymek, który od dłuższej chwili przyglądał się wujkowi z niekłamanym zainteresowaniem.
– Będę miał cztery występy i do każdego muszę mieć inny strój. - wyjaśnił wujek.
– Aż cztery? Ale przecież ty w ogóle nie trenowałeś. Jak sobie poradzisz na arenie?
– Nic się nie martw. Znam swoje repryzy na pamięć i nie muszę ich codziennie ćwiczyć.
– Co znasz? Jakie ryzy?
– Nie ryzy, tylko repryzy. - roześmiał się wujek serdecznie. - Tak nazywają się występy klauna.
– Dziwnie. - wzruszył ramionami chłopiec i wgryzł się w duże czerwono jabłko, które od paru chwil trzymał w ręce.
Wujek poczochrał go po przydługawej grzywce i przytulił mocno. Uwielbiał swojego siostrzeńca, ale niestety nie mógł widywać się z nim zbyt często. Tak prawdę mówiąc to ostatni raz widzieli się przeszło pół roku temu, w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Wujek większość roku podróżował       z  cyrkiem, a Tymek i jego mama nigdy go nie odwiedzali.

Jakieś czterdzieści minut przez rozpoczęciem występu przy kasach biletowych zaczęli gromadzić się ludzie. Z każdą minutą ich przybywało, a i cyrk coraz bardziej wypełniał się widzami. Przy wejściu do namiotu stał młody chłopak, który sprzedawał popcorn. Obok niego stała dziewczyna, która naklejała dzieciom na policzkach małe, błyszczące koraliki. Oczywiście chętnych nie brakowało, ale szczególnie zainteresowane były małe dziewczynki i koniecznie musiały mieć różowe koraliki. W samym cyrku panował lekki półmrok, ale na tyle wyrazisty, że ludzie bez problemu odnajdywali swoje miejsca. Arena nie była przesadnie duża, ale robiła wrażenie, szczególnie na dzieciach. W tym momencie wyłożona była szarym plawitem, czyli czymś w rodzaju dywanu. W wystroju namiotu dominował kolor złoty i jasno grafitowy. Kolory te były pięknie podkreślone tysiącami drobnych świetlików umocowanych na niemal niewidocznych kabelkach. Drobne światełka okalały cały namiot tworząc delikatną świetlną pajęczynę. Zarówno krzesła w loży jak i siedziska w dalszych sektorach wyłożone były złocistym, cienkim aksamitem, który mienił się uroczo w blasku drobnych światełek. Pomiędzy lożami a areną była niewysoka banda pokryta ciemno grafitowym materiałem. Całości dopełniały iskrzące się srebrnym blaskiem girlandy świetlne umocowane u szczytu kopuły, tak, aby nie przeszkadzały artystom w występie, ale żeby cieszyły oko i delikatnie oświetlały dół areny tworząc wspaniały klimat w całym namiocie cyrkowym. Kotara, która oddzielała arenę od garderoby była uszyta z miękkiego aksamitu               w kolorze bardzo jasnego grafitu. Na tej kotarze był wyhaftowany złotą, grubą nicią napis CYRK MONA. Po obu stronach napisu były ogromne róże wysadzane błyszczącymi paciorkami. Cała kotara prezentowała się nieziemsko i przykuwała uwagę każdego, kto znalazł się pod namiotem tego cudnego cyrku.   
Dochodziła godzina dziewiętnasta. Marcel, jeden z pracowników technicznych, wprowadził Tymka pod namiot bocznym, niemal niewidocznym wejściem i posadził go w pierwszym rzędzie   w najlepiej usytuowanej loży. Chłopiec był już rano w namiocie, ale wtedy był on oświetlony dwoma mocnymi halogenami i nie było tego efektu, który teraz go zachwycił. Tymuś usiadł powoli na swoim krześle i delikatnie obracając głową połykał oczami ten czarodziejski widok, który teraz go otaczał. Zaczynał już chyba rozumieć, co mama miała na myśli mówiąc, że cyrk jest magicznym światem. Nie wiedział jeszcze, że to jest na razie wstęp do tej czarującej krainy i że ciąg dalszy porwie go tak, jak wielka fala porywa ludzi w morzu.
Punktualnie o dziewiętnastej rozbrzmiała spokojna, delikatna muzyka i nie była to zasługa żadnego DJ. Oto na arenie pojawiły się dwie dziewczynki i Matylda ubrana w białą, długą, zwiewną sukienkę. Miało się wrażenie, że sukienka jest uszyta z porannej rosy i mgły. Matylda grała na skrzypcach stojąc na środku areny a wokół niej wirowały małe dziewczynki ubrane dokładnie w takie same, tylko mniejsze sukienki. Dziewczynki trzymały w rękach białe grube wstążki, które fruwały nad ich główkami. Nagle, jakby z nieba, zaczął spadać srebrzysty suchy deszcz, który stworzył iście baśniową atmosferę. Na widowni panowała całkowita cisza. Miało się wrażenie, że ludzie przestali oddychać. Kiedy młoda kobieta przestała grać a dziewczynki skończyły tańczyć usuwając się delikatnie w głąb areny, na pierwszym planie pojawił się Marcel. Tym razem ubrany był w starannie dobrany szafirowy garnitur. Na głowie miał elegancki kapelusz również koloru szafirowego. Marcel pełnił teraz funkcję konferansjera. Przywitał wszystkich gości zgromadzonych pod namiotem cyrku i pokrótce przedstawił program występu.
Kiedy Marcel zszedł, na scenie pojawiła się Sabina w ciemnofioletowym, półprzejrzystym stroju i zaprezentowała fantastyczny występ z hula hop. To było niewiarygodne jakie sztuczki wyprawiała z jednym, kilkoma a nawet z kilkunastoma kołami. Widzowie nagrodzili ją długimi brawami. Potem przyszła kolej na występ wujka Irka, czyli zabawnego klauna Ireneo, bo tak brzmiał pseudonim artystyczny wujka Tymoteusza. Zaprezentował on pierwszą repryzę, gdzie udawał fotografa. Przytaszczył ze sobą atrapę wielkiego, starego aparatu fotograficznego i zaprosił na arenę sześciu widzów. Ustawiał ich w zabawny sposób, dokładał im zabawne rekwizyty chcąc niby zrobić świetne zdjęcie. Wszyscy bardzo się śmiali. Na koniec repryzy wszyscy uczestnicy dostali dużego, czerwonego lizaka, co jeszcze bardziej ich rozbawiło, zwłaszcza że lizaki były na gumowym patyku i kiwały się na wszystkie strony i w żaden sposób nie dało się ich polizać.
Po tym występie na scenę wyszła Matylda ze swoimi trzema, pięknymi końmi. Zwierzęta miały tylko małe, ale widoczne, ozdoby na łbach i to im wystarczało, ponieważ same w sobie prezentowały się cudownie. Dwa konie były śniade, a jeden bialuśki jak śnieg. Ich występ był krótki, ale wszystkim bardzo się podobał, szczególnie dzieciom, które aż piszczały z radości, gdy któryś koń podszedł bliżej bandy. Kolejno na scenę wszedł rudzielec ze swoim rowerem. Kamil, bo tak miał na imię chłopak, pokazał niezwykłe sztuczki z rowerem. Ale najbardziej oczarował publiczność, gdy rozpędził rower i w trakcie tej jazdy stanął na głowie na siodełku i pokonał tak dwa okrążenia wokół areny. Po jego występie na scenie znowu pojawił się Ireneo i tym razem występował sam a jego jedynym rekwizytem było ogromne lustro. Ireneo, udając, że spaceruje natknął się na lustro i był przekonany, że kogoś spotkał, a tak naprawdę widział swoje odbicie. Wujek Tymka wyczyniał cuda patrząc w lustro, zaglądał za to lustro szukając tej niby drugiej osoby. Widzowie śmiali się głośno i co chwilkę bili mu brawo. Po tym występie nastąpiła krótka przerwa. Widzowie wyszli na kilka chwil na zewnątrz, ale Tymek został na swoim miejscu i teraz już całkowicie rozumiał, co mama miała na myśli. W tym momencie bardzo zatęsknił za mamą. Z jego oczu spłynęło kilka łez. Otarł je szybko ręką, bo za kotary wyszedł wujek trzymając w ręce pudełko z popcornem i podbiegł do chłopca.
– Jak ci się podobają występy? - zapytał i podał chłopcu pudełko.
– Wujku, tu jest cudownie. Nigdy nie widziałem niczego piękniejszego.
– Mówiłem ci. - skubnął Tymka leciutko w policzek. - Muszę lecieć przygotować się do kolejnego występu. Do zobaczenia zuchu.
– Wujku! - zawołał chłopiec. Wujek odwrócił się szybko i zapytał: - Co się stało?
– Wujku, czy ja też mógłbym kiedyś wystąpić w cyrku?
Wujek uśmiechnął się do siostrzeńca serdecznie, podszedł do niego, pocałował go w czubek głowy i powiedział:
- Myślę, że jeśli tylko bardzo będziesz tego chciał, to nic nie stoi ci na przeszkodzie.
Tymuś uściskał wujka mocno i wygonił go do garderoby. Sam usiadł na swoim miejscu i zaczął jeść przyniesiony przez wujka popcorn. Ludzie zaczęli ponownie schodzić się do namiotu. Kilka minut później na scenie ponownie pojawił się Marcel i zapowiedział występ Sabiny, Paula i Victora. Wszyscy byli znakomitymi akrobatami i zaprezentowali swój występ na linie poziomej uwieszonej wysoko nad areną. Sztuczki, które pokazali były wykonane perfekcyjnie i niemal wszyscy widzowie siedzieli nieruchomo gapiąc się na trójkę młodych ludzi. Na koniec zostali nagrodzeni sowitymi brawami. Kiedy znikli z areny na ich miejsce wkroczył po raz trzeci Ireneo. Tym razem miał na sobie strój przypominający dużo za duży dres i ogromne trampki z dwoma wielkimi guzikami. Kolejna jego repryza nosiła tytuł Aerobik i podobnie, jak za pierwszym razem, zaprosił na scenę kilku widzów. Ich zadaniem było go naśladować, ale Ireneo przygotował im dodatkowe niespodzianki, które miały utrudnić zadanie. Na przykład jednemu panu związał nogi w kostkach, innemu kazał trzymać balon między nogami, a trzeci miał zawiązane oczy. Wszyscy mieli wykonywać te same ćwiczenia co klaun w rytm śmiesznej muzyki, ale oczywiście nie były to zwykłe ćwiczenia, a ich parodia, co dodatkowo nadawało komicznego wyglądu całej repryzie. Ireneo został pożegnany po raz kolejny wielkimi brawami. Po nim, na scenie zjawił się pan Witek   z żoną, panią Jasią, i zabrali oni widzów w świat totalnej iluzji, która wydaje się być niewytłumaczalna. Oboje ubrani byli w czarne kostiumy wysadzane maluśkimi paciorkami, które skrzyły się w świetle wyłaniającym się jakby spod ziemi. Pani Jasia, czarowała publiczność wyciągając na przykład z pustej dłoni malutkiego jeżyka, podrzucając w górę kryształowym kielichem z wodą, która jakimś cudem pozostała w tym kielichu choć wirował on w powietrzu na różne strony. Pan Witek zaś zachwycił widzów, gdy rysował w wielkim bloku przedmioty, które potem się materializowały i wypadały na ziemię. Nikt nie wiedział, jak to się stało, ale syk zachwytu zdominował cały namiot. Pod  koniec na scenę wyszedł ponownie Ireneo, który został przywitany burzą oklasków. Widzowie zastanawiali się, co tym razem będzie wyprawiał zabawny klaun, zwłaszcza, że na arenę wniesiono ogromny cylinder, niemal tej samej wielkości co sam Ireneo. Ale nie spodziewali się, że ta repryza jest przeznaczona przede wszystkim dla grupki dzieci z pobliskiego domu dziecka, które zostały zaproszone przez samych artystów. Ireneo                       w charakterystyczny dla siebie sposób zaczął wyciągać z kapelusza niewielkie maskotki w kształcie słoników i rozdawać dzieciakom. Oczywiście wiele razy się wywrócił, wpadł do cylindra, czy potknął się na arenie, co było wcześniej zaplanowane, ale śmieszyło do łez nie tylko dzieci, ale        i dorosłych. Na zakończenie tej niby repryzy na scenę wyszło kilku pomocników klauna i zaczęli rozdawać balony pozostałym dzieciom, co ogromnie je ucieszyło. Kiedy Ireneo zszedł ze sceny, na jego miejscu pojawiła się Matylda z dziewczynkami i kończąc program zaczęły śpiewać bardzo udany remix znanej piosenki, który porwał z miejsc wszystkich widzów. Po krótkiej chwili do dziewczyn na arenie dołączyli pozostali artyści. Wszyscy byli ubrani w błękitne stroje – artystki miały półdługie sukienki i kryształowe pantofle, przez co wyglądały jak księżniczki z Disneya,       a artyści mieli dopasowane garnitury, granatowe buty i bialuśkie koszule. Wszyscy wyglądali zjawiskowo, a najwięcej uroku dodawał im błysk w oku i szczery uśmiech na twarzy. Czuć było w najdalszym kącie namiotu, że są szczęśliwi i że kochają swoją pracę, a cyrk jest dla nich całym światem. Wśród widzów był mały Tymoteusz, który co chwilkę ocierał łzę z policzka. Nigdy wcześniej nie widział tylu kolorowych strojów, tyle magi, takich czarów, tylu uśmiechniętych ludzi i nie słyszał tylu pisku uradowanych dzieci. Sam, od czasu do czasu, wykrzykiwał coś z zachwytu, ale nawet tego nie zauważył. „Już teraz wiem, co mama miała na myśli. Szkoda, że jej tu nie ma ze mną” - pomyślał i ponownie zaszkliły mu się oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz