Powieść ...


"Szepty przeszłości" … 

(…) Drzwi lekko skrzypnęły, ale mimo swej masywności dały się łatwo otworzyć. W środku panowała ciemność, taka tajemnicza, nieco mroczna a zarazem fascynująca ciemność, ale taka ciemność, która zostawiała możliwość dojrzenia czegokolwiek po krótkiej chwili i przy nieco wzmożonym wysiłku zdrowych oczu. Gdzieniegdzie, przez szpary w okiennicach, przedostawały się cieniusie smugi światła w których radośnie tańczyły pyłki kurzu. Julita weszła do niemal pustej, starej, drewnianej chaty. Stanęła na środku i kiedy wzrok przyzwyczaił się do panującego tu mroku rozejrzała się dookoła próbując wypatrzyć co też się tu znajduje. Niewiele tego było. Pod oknami stał stół a na nim jakaś lampa, chyba naftowa. Przy stole były trzy krzesła, ale dziewczyna nie była pewna, czy aby nadają się one do siedzenia. Po prawej stronie, w kącie było ogromne łóżko na którym leżała z całą pewnością brudna i zapewne śmierdząca szmata, która w latach swej świetności musiała uchodzić za wspaniałe nakrycie łoża. Nad łóżkiem wisiały stare obrazy, albo zdjęcia. Ciężko było to ocenić z tej odległości i w takim mroku. Obok łóżka stała ogromna komoda z czterema szufladami. Na frontach tychże szuflad był jakiś ornament kwiatowy, kiedyś zapewne piękny. Po drugiej stronie, też w kącie, był stary piec kaflowy. Taki piec, który kiedyś widziała w jakiejś chacie w skansenie gdzieś na Podlasiu. Na tymże piecu stało kilka naczyń, butelka i duża, aluminiowa micha. „To pewnie była wanna” pomyślała dziewczyna i skrzywiła się do własnych myśli. Westchnęła ciężko. Położyła swoją torbę na drewnianej podłodze, mały tobołek, który cały czas mocno  tuliła do siebie, odłożyła na łóżko i postanowiła otworzyć okiennice, aby wpuścić nie tylko trochę światła, ale i świeżego powietrza do tejże nędznej chaty, która na jakiś czas miała stać się jej domem, azylem. Zwał jak zwał. Przecież musiała gdzieś spać, a przede wszystkim gdzieś się schronić, póki nie znajdzie godniejszych warunków. (…)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz